Oczywiście, że Annę Kliwijską. Druga w kolejności byłaby Katarzyna Aragońska, póki nie zestarzała się szybko i niekorzystnie. Anna Boleyn ani według najstarszych portretów ani według osób, które ją znały i opisały, piękna czy naprawdę urodziwa nie była.
Teraz tak. Co do wierności portretów, to jest z nimi różnie, ale jeśli powstały za życia danej osoby i z modela, to są na tyle podobne do przedstawionego człowieka, jesli chodzi np. o proporcje części twarzy, wiele szczegółów (usta, kształt nosa i uszu), że na ich podstawie robi się superprojekcje i identyfikuje (pomocniczo) czaszki różnych władców i osób ze świecznika. Więc nie przesadzajmy z mówieniem o idealizowaniu. Na 100% Holbein nikogo nie idealizował, bo był to malarz wręcz przesadnie dokładny (uwielbiam go! moja miłość od podstawówki). Klasyczny przykład artysty, który modelowi się nie kłania. Za to miniatura XVII-wieczna, która będzie kopią innej miniatury czy portretu w półpostaci Anny Boleyn czy Jane Seymour, ma już o wiele mniej wspólnego z autentycznym wyglądem postaci. Na późnym portrecie miniaturowym Anna Boleyn chociaż raz jest śliczna, ale to właśnie jest mocna przeróbka jej fizjonomii! Holbeinowi mówię tak, Hoskinsowi i Hilliardowi – nie!
po drugie, gdy widzi się daną osobę na żywo, to nie jes ona nieruchoma i wpatrzona w jeden punkt jak na portrecie. Rusza się (np. z wielką gracją), uśmiecha, okazuje sie, że ma dołeczki, gdy "ruszy mimika" (jak np. Krystyna Duńska, która tak się Henrykowi podobała i wszystkim innym – jest właśnie urocza na portrecie Holbeina mimo cięzkiej żałoby, w której każda inna kobieta wyglądałaby paskudnie, bo by ją przytłoczyła, a tej jasniutkiej dziewczyny nie).W rzeczywistości pozaportretowej piękna osoba może dużo stracić, jeśli jest np. sztywna i ma jakieś defekty, które wychodzą w trakcie oględzin czy rozmowy, a nieszczególnie urodziwa zyskuje w każdych niemal oczach. Żony Henryka były obserwowane przez wielu i ciekawe, że taka Jane Seymour, nie dość że paskudna na portretach, to jeszcze nie robiła dobrego wrażenia i zdecydowanie nie uważano jej za urodziwą. Jednak Henrykowi się podobała. A czemuż to?
To jest właśnie proste do zrozumienia. Henryk miał bardzo specyficzny gust, którego nie dzielił z konwencjami epoki w zakresie kobiecej urody. Poza dwiema kochankami, które inni ludzie uważali za śliczne (Blount i Shelton) na pochwały zasłużyły jedynie dwie babki, które ja też bym wybrała na misski Henryka – Anna II ii Katarzyna I. Ale Anna Kliwijska zrobiłaby furorę wszędzie i to większą niż Katarzyna, bo była wysoka i majestatyczna, idealna na królową, tylko po prostu była zupełnie nie w typie Heńka.
Katarzyna I, Anna I, Joanna, Katarzyna II i Katarzyna III były wszystkie w typie Henryka pod względem wzrostu. Ten wielki facet, który i dziś byłby naprawdę wysoki, lubił malutkie kobiety, ewentualnie dwie (Joanna i Katarzyna III) niewysokie, ale nie aż tak mini . Malutkie wtedy to nie były kobiety o wzroście 160 cm. Tylko jeszcze mniejsze! Jak one przy nim wyglądały? Są tacy amatorzy do dziś – kobieta schowa się pod ich ramieniem, a oni zachwyceni. Do tego Henryk lubił zapewne dość specyficznie zbudowane kobiety, nie typu 90-60-90, ale np. o małym biuście, przy czym nie było tak ważne, czy kobieta była szczupła czy pulchniutka.
A jak wyglądała Anna? Holbein naprawdę jej się nie musiał podlizywać. Wysoki wzrost i majestatyczna postawa królowej. Była to jedyna wysoka żona Henryka VIII. Spory biust (nie podobał się właśnie Henrykowi), szersze biodra i lekko wypukły brzuszek, do tego talia osy! Czyli megakobieca klepsydra zapewne. Zupełnie nie w typie Heryka, a w typie wielu ówczesnych facetów, którym Anna II się właśnie podobała (do tego blondynka). Piękne, gęste złote włsoy (czy to się nie kojarzyło aby z Katarzyną Aragońską Henrykowi?)
Cóż się dziwić Heńkowi, który zasmakował w absolutyzmie i wybieraniu sobie żon, które mu się podobają albo w których wręcz jest zakochany (to było zupełnie nietypowe dla ówczesnych władców)? Zdegustował się nietrafieniem w swój ideał, a do tego poważnymi problemami seksualnymi – to zwalił wszystko na Annę, a pewnie szybko by jej nie odrzucił, bo przecież ją lubił, gdyby nie zakochał się w Katarzynie Howard, o wiele brzydszej od Anny i nie zaznał z nią uciech cielesnych. Podkręcił się na amen i musiał żenić. Jak to Heniek! Ale na pewno nie nazywał Anny flandryjską kobyłą. To jest wymysł pewnego biskupa, bodajże z końca XVII w. i kolejny szeroko rozpowszechniony mit.