Emocjonalne podejście do historii

Emocjonalne podejście do historii

Zanim przejdę do samego artykułu, chciałabym coś ogłosić – 23 października moja strona będzie miała już dwa lata. Dlatego wybiorę jedną szczęśliwą osobę która wygra moja książkę. Co trzeba zrobić? To proste – komentujcie pod nowymi artykułami, gdyż każdy komentarz bierze udział w losowaniu. Zwycięzcę ogłoszę 23 października 2012 :-) A teraz do już przechodzę do artykułu.

Historia jest fascynująca . To nauka, która żyje własnym życiem, a postaci historyczne to ludzie z krwi i kości. Tak, jak my – ze swoimi wadami i zaletami.

Kiedy człowiek zaczyna czytać o danej postaci historycznej i o niej pisać, powstaje pewnego rodzaju relacja. Zaczyna działać wyobraźnia. Jak ta osoba wyglądała? Jaki miała charakter? Czym się wsławiła? I tak dalej. Ostatnia debata zainspirowała mnie do napisania tego artykułu, ponieważ kilka osób pytało ‘czy już nie lubię Anny’, skoro na podstawie źródeł napisałam książkę prezentującą inny punkt widzenia, wzbogacony o nowe dowody.

Czy kiedykolwiek ‘lubiłam’ Annę Boleyn? Czy można w ogóle ‘lubić’ postać historyczną? W moim przypadku odpowiedź brzmi – nie. Historia ogólnie jest moją pasją, a postacie historyczne uważam za fascynujące. Anna Boleyn również jest fascynująca w taki czy inny sposób, bo czy tak zwane ‘femmes fatales’ nie są fascynujące? Są, ale nie ma to nic wspólnego z lubieniem czy nielubieniem danej postaci.

Aby kogoś lubić, kochać czy nienawidzić, trzeba kogoś znać osobiście. Anny Boleyn, niestety, nie znam i nigdy nie poznam jako osoby. Można poczuć sympatię lub antypatię do postaci historycznej. Dla przykładu, Anna Boleyn nie wzbudza mojej sympatii, co nie oznacza, że automatycznie nie wydaje mi się fascynująca.

Aby kogoś lubić, nie lubić, kochać czy nienawidzić, trzeba także zaangażować się w konkretne interakcje z daną osobą. A jak można wejść w interakcję z kimś kto zmarł 476 lat temu? Właśnie, nie można. Czytanie biografii czy pisanie artykułów o postaci historycznej to nie jest interakcja – jest to pewien rodzaj jednostronnej relacji, który nigdy nie znajdzie finału w poznaniu tej osoby na żywo. Dlatego włączanie w tę relację tak silnych emocji, jak miłość czy nienawiść mija się z celem i prowadzi donikąd, a wręcz może odbić się na jakości analizy źródłowej.

Nieco inaczej sytuacja wygląda z postaciami historycznymi które żyły stosunkowo niedawno (gdyż na płszczyźnie mentalnej aż tak się nie różnimy, jak w przypadku ludzi, którzy żyli 500 lat temu) i pozostawiły po sobie mnóstwo osobistych dzienników czy zapisków (nie formalnej, czysto politycznej korespondencji, lecz typowo osobistych notatek czy prywatnych listów). Czytając o uczuciach i punkcie widzenia, łączymy się z daną osobą na płaszczyźnie emocjonalnej, dochodzi do zgadzania lub niezgadzania się z jej poglądami, a to już jest pewnego rodzaju – oczywiście, ułomny – dialog.

W przypadku Anny Boleyn nie mamy żadnych jej prywatnych zapisków, pamiętnika czy prywatnej korespondencji. Istnieje kilka listów, lecz są one czysto formalne, a tylko jeden z nich jest adresowany do dobrej znajomej, lecz nie zawiera nic poza zwyczajowymi grzecznościami oraz informacją o pewnym sekrecie, w którego posiadaniu znalazła się adresatka, a który wyraźnie mógł rozgniewać nadawczynię.

Więc lubienie czy nielubienie Anny Boleyn okazuje się dość ciężkim, jeżeli nie niemożliwym, zadaniem. Najbliżej Anny można znaleźć się, analizując to, co mieli do powiedzenia jej współcześni – to ich raporty i zeznania oddają ducha epoki, w której żyła Anna oraz ukazują jej charakter i zachowanie.

Emocje a historyczna ekspertyza

Natalie Portman jako Anna Boleyn

Emocje potrafią zagłuszyć obiektywny osąd i dlatego są dość niebezpieczne, jeżeli chodzi o postaci historyczne. Osoba pisząca o historii  – czy jest historykiem, czy pasjonatem historii – aby być odbierana na poważnie, powinna wystrzegać się stawiania postaci historycznej na piedestale, bo to bardzo przeszkadza w obiektywnym opisywaniu wydarzeń. Z innej strony – negatywne uczucia żywione do postaci historycznej także prowadzą do nieobiektywnych badań.

Na czym właściwie opiera się historyczna ekspertyza i jaki jest jej cel? Historyczne badanie danej postaci polega na zgromadzeniu jak największej ilości informacji, po czym informacje te są poddane określonej ocenie – największą wagę mają źródła z czasów współczesnych danej postaci, a mniejszą wartość mają źródła powstałe pośmiertnie.

Podczas jednego z wywiadów aktorka odtwarzająca rolę Anny Boleyn w ekranizacji powieści Philippy Gregory „Kochanice Króla”, Natalie Portman, została zapytana o to, czy przed wcieleniem się w postać Anny przeczytała jakieś historyczne książki na jej temat. Natalie odpowiedziała, że tak, lecz dodała coś co zapadło mi szczególnie w pamięć:

„Musi się przyjąć do wiadomości, że historia to też fikcja (…) Cała historia zawiera elementy stronniczości narratora i jego własne motywy”[1]

Nie sposób się nie zgodzić – historia należy do przeszłości. Konkretne wydarzenia czy osoby znamy poprzez relacje naocznych świadków, z których niektórzy byli nastawieni do konkretnych sytuacji i ludzi pozytywnie lub negatywnie. Przy badaniu relacji zawsze należy brać pod uwagę kilka czynników; 1) kiedy zostały spisane, 2) kto je zapisał i na czym się opierał , 3) jaki miał motyw i czy w ogóle takowy posiadał. Dla przykładu – dyplomata, który widział Annę Boleyn osobiście, uznał, że „nie jest ona najpiękniejszą kobietą na świecie.” Z kolei George Wyatt piszący za czasów Elżbiety I wychwalał Annę jako posiadającą „niezwykłą i zachwycającą urodę”. Jak możemy więc osiągnąć konsensus pomiędzy tymi dwoma opisami? Porównujemy je z innymi opisami  – współcześni nie opiewali urody Anny Boleyn, a jedyny wizerunek z jej czasów – medal, który ostatnio został zrekonstruowany – przedstawia kobietę o mocnych rysach twarzy i na pewno nie nadzwyczaj pięknych. George Wyatt pisał za czasów Elżbiety I, a z przedmowy wynika także, że jakaś ważna osobistość zamówiła tę biografię. Być może sama Elżbieta zażyczyła sobie spisania życiorysu  własnej matki (nota bene to pierwsza w ogóle biografia Anny Boleyn). Wiadomo, że jeżeli Wyatt pisał wówczas, gdy Elżbieta była królową, musiał ukazać jej matkę w pozytywnym świetle – a zwłaszcza, jeżeli to ona sama zamówiła tę pracę. Wniosek, z jakim zostajemy jest taki, że Anna Boleyn prawdopodobnie rzeczywiście nie posiadała powalającej urody, co nie oznacza, że nie była na swój sposób czarująca czy uwodzicielska – nawet, jeżeli była piękna tylko w oczach Henryka VIII.

Różnice w interpretacji 

W przypadku Anny Boleyn wszyscy historycy korzystają z tych samych źródeł i opracowań, dlatego każda biografia zawiera te same informacje. Jak więc jest to możliwe, że dochodzi do różnic w interpretacji?

Dla przykładu – historycy Eric Ives („The Life and Death of Anne Boleyn”) i G.W.Bernard (“Anne Boleyn: Fatal Attarctions”) na przestrzeni kilku lat prowadzili dyskusję o Annie Boleyn na łamach poczytnych historycznych czasopism. Obaj historycy mają zgoła różne opinie – Ives na przykład uważa, że Anna Boleyn była bardzo religijną kobietą, która miała wpływ na rozwój protestantyzmu w Anglii, podczas gdy Bernard uważa, iż za życia Anna nie była znana ze swych religijnych sympatii, a jedyne zapiski dotyczące jej głębokiej religijności wyszły spod pióra elżbietańskich propagandystów – hagiografa Foxe’a i kapelana Latimera.

Największą jednak ‘kością niezgody’ pozostaje kwestia procesu Anny Boleyn i jej winy/niewinności – Ives uważa, iż zarzuty przeciwko Annie zostały spreparowane, więc Anna zmarła niewinnie, podczas gdy Bernard jest autorem kontrowersyjnej teorii (opartej na współczesnych Annie źródłach, iż istnieją przesłanki pozwalające sądzić, że faktycznie popełniła cudzołóstwo – choć nie ze wszystkimi pięcioma oskarżonymi mężczyznami.

Historycy bardzo często recenzują prace swoich kolegów po fachu – Eric Ives zrecenzował więc kontrowersyjną książkę Bernarda. Główna linia obrony Ivesa to fakt, iż książka Bernarda to nic innego, jak

„próba zburzenia obrazu Anny, który ja i inni stworzyliśmy”[2]

Eric Ives jest powszechnie uważany za specjalistę w dziedzinie życia i śmierci Anny Boleyn. Można śmiało określić go jej osobistym rzecznikiem – zawsze, gdy pojawiają się kontrowersyjne teorie, Ives znajduje argumenty, aby je podważyć. Każdy, kto choć na chwilę zainteresował się Anną Boleyn i zechciał poznać jej historię bliżej, sięgnął właśnie po jego książkę, która jest uważana za najlepszą i najbardziej szczegółową biografię Anny Boleyn. To z kolei powoduje rozdźwięki w świecie naukowym – każdy historyk, który odważy się napisać o Annie, musi się liczyć z tym, że jego próba utworzenia jej biografii może spotkać się z niechęcią Ivesa.

Historia to nauka, która w dużej mierze opiera się na wymianie poglądów – historycy mogą się ze sobą zgadzać czy nie zgadzać i wręcz powinni się nawzajem konstruktywnie krytykować. Ale z tym bywają czasem problemy. Dokładnie tak, jak w przypadku debaty Ives-Bernard. Według Ivesa inne spojrzenie na Annę Boleyn autorstwa Bernarda to próba „zburzenia” obrazu Anny, jaki Ives stworzył w swojej książce. Ale czy można uznać, że inny punkt widzenia jest automatycznie gorszy, a implikacja, że Anna Boleyn mogła być winna cudzołóstwa, oznacza atak na autora, który twierdzi, że Anna była niewinna oraz na samą Annę?

Pewien klucz co do punktu widzenia Erica Ivesa odnajdujemy we wstępie do jego biografii Anny Boleyn. Historyk wyznał:

 „Czasami opisuję Annę Boleyn jako trzecią kobietę w moim życiu, zaraz po mojej najbliższej rodzinie (…)”[3]

Opisanie Anny jako ‘trzeciej kobiety’ i stawianie jej na równi z członkami własnej rodziny wskazuje na silną więź emocjonalną, a więc i odbija się na treści samej książki. Tak więc nie dziwi postawa Ivesa, dla którego inny punkt widzenia jest automatycznie ‘burzeniem’ jego wyidealizowanej wersji Anny Boleyn.

Kiedy historyk dopuszcza do głosu emocje i własne sympatie, biografia postaci historycznej traci obiektywizm i staje się swoistego rodzaju propagandą i osobistą krucjatą. To się jednak mija z celem ekspertyzy historycznej, ponieważ jej celem jest obiektywne ukazanie postaci, a nie jej wybielanie czy oczernianie.

Wzór i inspiracja

Istnieje spora grupa osób, zwłaszcza młodych kobiet, dla których Anna Boleyn jest pewnego rodzaju idolką. Nie ma cienia przesady w stwierdzeniu, że za sprawą powieści Philippy Gregory pt. „Kochanice Króla” oraz jej hollywoodzkiej ekranizacji, a także dzięki serialowi „Dynastia Tudorów”, w ciągu ostatniej dekady Anna Boleyn stała się współczesną celebrytką.

Popkultura i komercjalizacja sprawiają, że postaci historyczne stają się pewnego rodzaju współczesnymi (po)tworami – na wpół utworzonymi ze zlepków historycznych informacji, na wpół z czystej inwencji twórczej pisarzy czy filmowców.

Oczywiście, seriale, filmy czy powieści powinny być traktowane z przymrużeniem oka, ponieważ są to mocno przesycone fikcją obrazy, które mają na celu dostarczyć rozrywki, a nie udzielać lekcji historii. Problemy zaczynają się wtedy, kiedy widz nie potrafi odróżnić fikcji od prawdy historycznej oraz kiedy jego przygoda z daną postacią zaczyna i kończy się na powieści lub filmie.

Dwa sezony serialu „Dynastia Tudorów” sprawiły że wytworzyła się specyficzna więź pomiędzy serialową rzeczywistością  i jej bohaterami a dzisiejszym odbiorcą, do którego serial jest skierowany. Najlepszym przykładem są liczne fankluby serialu oraz samej odtwórczyni roli Anny Boleyn. Natalie Dormer miała dwa sezony, aby wywołać zainteresowanie publiczności. Co jest jednak specyficzne – serialowa Anna ma niewiele wspólnego z jej historycznym odpowiednikiem, a wręcz przeciwnie – przedstawiona jest jako współczesna kobieta żyjąca w epoce Tudorów.

Historia Anny Boleyn  ma w sobie ogromny potencjał, a sama Anna wydaje się postacią charyzmatyczną i niezależną. To, że stała się bohaterką seriali, filmów i powieści, czyni z niej element dzisiejszej popkultury. Wiele młodych kobiet postrzega Annę jako kobietę, która osiągnęła wszystko dzięki własnej determinacji w świecie zdominowanym przez mężczyzn – choć wszystko, co Anna osiągnęła, osiągnęła dzięki mężczyźnie.

Czy Anna może być wzorem do naśladowania dla współczesnych młodych kobiet? Tutaj debata zatacza koło, bo powracamy do pytania, czy postać historyczną można lubić, kochać czy nienawidzić. A sam aspekt wzorowania się na postaci historycznej jest prawdopodobnie tematem na kolejny artykuł.

A na koniec filmik:

Anne Boleyn Superfans


[2] Eric Ives, Anne Boleyn on trial again,JoEH, Październik 2011.

[3] Eric Ives, The Life and Death of Anne Boleyn: The Most Happy, str. 14.

You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. You can skip to the end and leave a response. Pinging is currently not allowed.
17 Responses
  1. MarcinFar says:

    Sylwio, gratuluję Ci. Pamiętam jak zarejestrowałem się na stronie (byłem chyba pierwszym użytkownikiem bo oficjalnie strona ruszyła kilka miesięcy później). Tyle czasu…Brawa, że nie brakło Ci sił i dociekliwości – bo chyba to dla mnie jest najważniejsze. Czytam Twoje artykuły, czytam komentarze pod nimi i czytam forum. Wiem jedno. Nie ma co “BRONIĆ” postaci historycznej – bo tak się najzwyczajniej w świecie n i e d a. Historia to jak powiedziałaś przeszłość, coś, na co wpływu nie mamy. To już było i nie ma co iść w zaparte. Ciężko mi się pogodzić z faktem, że obraz Anny drastycznie się zmienia, ale wiem, że to, co widzimy na ekranach to fikcja. Natalie Dormer stworzyła niezwykłą postać, charyzmatyczną, mądrą, oczytaną i taką…jakby to ładnie ująć, dzisiejszą? Uważam, że powinniśmy oddzielić grubą linią fikcję od rzeczywistości. Historia to same odkrycia. Często prawdę odkrywa się dopiero po kilkuset, ba!, kilku tysiącach latach. Anna Boleyn wciąż imponuje mi jednak swoimi cechami charakteru, w tym w szczególności zawziętością, choć wiem, jak patrzyłbym na nią dziś: zwykła dzi*ka. Kobieta, która niszczy rodzinę, rozbija długie małżeństwo, panoszy się, gdzie popadnie i wykorzystuje swoje możliwości i władzę w sposób…niedozwolony. Mam nadzieję, że dzięki Twojej książce jej obraz w mojej głowie się wyrówna i ustabilizuje, liczę przede wszystkim na prawdę – nie ważne, jaka ona będzie. Ta postać mnie fascynuje i chcę poznać o niej wszystko!

  2. Magdalena says:

    Święta prawda Sylwio!
    Annę Boleyn “lubię” jako ciekawą postać historyczną. Fascynuje mnie i chcę ją poznać jak najlepiej. Kontrowersje związane z jej życiem sprawiają, że jest dla mnie jeszcze ciekawsza.
    Wiele osób zapomina chyba, że historia to nauka. Możemy ją badać na podstawie konkretnych źródeł, lecz nie możemy stworzyć biegu wydarzeń na nowo. Co prawda, tutaj, inaczej niż w przypadku fizyki czy chemii zajmujemy się życiem prawdziwych osób, co wiąże się automatycznie z emocjonalnym podejściem do sprawy. Badacz jednak powinien starać się być jak najbardziej obiektywny.

    Sama zainteresowałam się Anną po obejrzeniu serialu Tudorowie. Dawno jednak porzuciłam serialowe spojrzenie na tamte czasy.
    Anna nieraz była dla mnie inspiracją, lecz gdy o niej pisze tworzę ją na nowo, a nie opisuje prawdziwą kobietę.

    Nie wiem czy zgodzę się z twoimi wnioskami, lecz najpierw chcę je poznać i przeanalizować. Mam nadzieję, że uda mi się dostać Twoją książkę przed grudniem, kiedy to dopiero mam urodziny.

  3. Scarlett says:

    Sylwio, zgadzam się w zupełności z tym co napisałaś. Mnie równiez Anna Boleyn fascynuje – tak, chcę poznać jej życie, jej losy – ale nie mogę powiedzieć, że ją lubię. Bo niby jak? Nie znam (i nigdy nie znałam ;) ) jej osobiście. Jeśli ktoś zajmuje się historią, badaniem przeszłości, to musi być obiektywny, nie może kierować się emocjami – w przeciwnym razie jego praca stanie się… hmm… subiektywna :) Dla mnie, kiedyś, po obejrzeniu The Tudors Anna też stała się wzorem do naśladowania. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że to tylko fikcja, zrealizowana na potrzeby telewizji i, że z prawdą ma niewiele wspólnego. Co nie znaczy, że Natalie mi się w serialu nie podobała ;) Po prostu nauczyłam się patrzeć z przymrużeniem oka na postaci historyczne kreowane przez kulturę masową. Bardzo dobry artykuł :)

  4. qudomar says:

    coś mi tu nie gra…A pamiętam, że na forum filmwebu niektore doznawały oburzenia, że w Kochanicach Króla jest przedstawiony zafałszowany obraz Anny oraz że waszą ULUBIONĄ żoną króla była właśnie Anna..i niejeden uzytkownik filmwebu gdzie zaczęło się nasze forum bronił takich czy owych zachowan Anny wręcz rozpływając się nad nią. i Te odpowiedzi w poście na temat ZA CO WLASCIWIE LUBIMY Annę.
    Także moje pytanie brzmi,
    Czy te wasze nagłe przebudzenie na ten temat spowodowane jest odkryciem/zmianą zdania założycielki strony?

  5. Magdalena says:

    Ale różnica jest w tym, że oni żyli naprawdę!
    Kiedy czytam książkę to też “kibuce” bohaterom. Najczęściej tym pozytywnym, ale nie zawsze. Tyle, że np. Anna Boleyn czy Jane Seymour kiedyś żyli jak my. Nigdy nie poznamy ich w całości, jednak nie można porównywać ich do postaci całkiem fikcyjnych! W mojej opinii to brak szacunku dla ich pamięci i tego co robili.
    Sama piszę, opowiadania, wiersze i przywiązuje się do bohaterów. Tyle tylko, że historia to dla mnie nauka i tworzenie dzieł o kimś takim jak Anna nie będzie pisaniem o niej prawdy ale sztuka. Własna interpretacja artysty. Na to historyk nie może sobie pozwolić.

  6. MarcinFar says:

    Zauważyłem, że bardzo aktywnie bronisz – jeżeli można to tak powiedzieć – Anny Boleyn. Ale przejrzyj prawdzie prosto w oczy – ta kobieta jest inna niż postaci wykreowane czy to przez Dormer, czy Portman. Podziwiam Cię za Twoją bezwzględność: jak możesz mówić, że DOBRZE JEJ TAK, gdy kobieta, urodziwszy dziecko, umiera w strasznych i smutnych okolicznościach? Ona też czuła, też płakała. Te postaci są z krwi i kości i nie wolno ich porównywać do papierkowych marionetek w rękach pisarza. Nie da się ich modelować, nie da się nimi kierować – bo nie da się zmienić biegu wydarzeń, to, co było się nie odwróci. Zapewne bronić będziesz uparcie swego zdania – masz do tego prawdę. Zwróć uwagę na to, co Sylwia nazwała właśnie uczuciami do danej postaci – stajesz się wtedy nieobiektywna. Załóżmy przykład:
    I historyk pisze:
    Król X wydał wyrok śmierci na dworzanina Y. Faktem jest, że dworzanin Y był powszechnie lubiany na dworze, tym bardziej dziwna była decyzja króla. X najprawdopodobniej przejawiał objawy choroby psychicznej i to wszystko wina właśnie tego.

    II historyk napisze tak:
    Król X wydał wyrok śmierci na dworzanina Y. Już wtedy u X objawiała się choroba psychiczna udokumentowana w Kronikach rodu, czego przykładem może być zachowanie wobec żony X. Według nadwornego kronikarza, A, doszło między nimi do kłótni o…ustalenie miejsc przy wystawnej kolacji!

    A III pominie to wydarzenie.
    Które uznasz za prawdziwe? I, II, czy III? Każdy historyk ma inny punkt widzenia, jednak łatwo zauważyć, że I powtarza plotki bez ich udokumentowania w rzeczywistości, II zaś pokazuje źródła (autor żył w tych czasach i był ich świadkiem), a III pomija to wydarzenie, uznając je za mniej ważne. Tym przykładem chodziło mi o pokazanie Tobie, że Anna nie musiała być taka, jak opisywali ją elżbietańscy poeci i pisarze. Już sam czas powstania tych dzieł gwarantuje jakość. :D

    • Magdalena says:

      Dokładnie tak. Nie można kogoś jednoznacznie oceniać. Nie wiemy tego co myślał, kim tak naprawdę był. Poza tym różni ludzie różnie interpretują to samo wydarzenie. Elżbietanie byli mistrzami propagandy. Do dzisiaj Marię I nazywa się krwawą. A przecież za jej rządów na stosach zginęło mniej osób niż za Elżbiety.

  7. KPK says:

    Oczywiście, z reguły im więcej się wie o danej osobie, ale nie tak słabo w źródłach opisanej jak Anna, tylko np. o Karolu XII, tym trudniej jednoznacznie ją ocenić. To samo tyczy się zdarzenia z historii, jakiegoś okresu w dziejach, stylu, etc.

    Właśnie im niższy wiek, mniejsza wiedza albo im większe zaślepienie, np. ideologiczne, tym ostrzejsze oceny. Osobisty przykład. Ja nie znosiłam baroku, póki o nim wiedziałam tylko to, czego w szkole uczono i znałam z fotografii albo autopsji bardzo mało dzieł i to określonej kategorii.

    Pomijam “wydawanie ocen” w formie powszechnie uznawanej za uprawnioną do tego, np. w felietonie czy w krótkiej recenzji. To chodzi bowiem o coś innego.

    Moim zdaniem bardzo fajnie, że Sylwia zwróciła uwagę na rzeczy konieczne do lubienia (przynajmniej dla mnie), oddzieliła sympatię od poważniejszych stanów, a przede wszystkim pokazała, że bardziej zrozumiałe jest odczuwanie silnej sympatii lub antypatii do osób niezbyt oddalonych czasowo i mentalnie od nas, które pozostawiły pokażną liczbę bezpośrednich przekazów o charakterze osobistym, czy wręcz intymnym.

  8. KPK says:

    Gdzie tam zbanuje! Banuje się za łamanie zasad, a nie wkurzanie czy bycie wiecznym opozycjonistą.

    Adminka raczej zaciera ręce, że tyle komentarzy pod postami i że będzie spora pula osób do losowania ;)

  9. Sylwia says:

    Tak jak KPK napisała, banów nie będzie dopóki dyskusja przebiega kulturalnie.

    Asabay – odnośnie historyków czułam się tak samo jak Ty, kiedy to wszystko odkrywałam i pisałam. Dla mnie było szokiem, że można tak bardzo przywiazać się do postaci historycznej i starać się ją wybielać za wszelką cenę. Doszłam też do wniosku, że na przyszłość muszę najpierw sprawdzić na czym konkretnie dany historyk angielski opiera swoje zdanie, bo często jest tak że coś się przeczyta, a nie ma to odbicia w historii zupełnie.

    Inny wniosek też mi się nasunął – aby się wypowiadać o danej postaci, trzeba robić badania na własną rękę, a przynajmniej jeżeli tyczy się to angielskich postaci. Istnieje tendencja do uogólniania i ignorowania niewygodnych faktów,wielu historyków kieruje się emocjami zamiast pozostać obiektywnymi, a to bardzo się odbija na jakości książek. Dlatego teraz jak czytam to sprawdzam wszystko ;-)

    Marcinie, Magdaleno, Scarlett – cieszę się, że artykuł przypadł Wam do gustu :-)

    Dwa lata istnienia strony – to już bardzo długo, a ja mam wrażenie że zaczęłam swoją przygodę tak niedawno ;-)

  10. KPK says:

    Są historycy i historycy. ;) A poza tym histerycy.

    Tak, to jest kuriozalne, ale chyba nie ma wyjścia, jeśli chce się napisać coś na świeżo.

  11. Sylwia says:

    Kuriozalne ale co zrobić ;-)

    Generalnie sądzę że to angielscy historycy specjalizujący się w historii Tudorów (a to nie jest aż tak duża grupa) są nierzetelni i skłonni do powielania mitów.

    A czy inny angielscy historycy piszący np. o Stuartach prezentują taki poziom to nie wiem. Miejmy nadzieję że nie ;-)

  12. KPK says:

    Myślę, że najbardziej podejrzani na dzień dobry są historycy specjalnego rodzaju.

    To ci naukowcy, którzy napisali pierwszą książkę zgodnie z zasadami i rygorami (np. Norton, także częściowo Starkey), a potem nagle poczuli woń pieniędzy i uznali, że żadna forsa nie śmierdzi. Zatem jazdaaaa! Zaczęli płodzić bękarcie książki popularnonaukowe na nośne tematy. Albo o bardzo popularnych osobach, czyli np. o żonach Henryka VIII, potem o Elżbiecie, etc. Jak co rok to prorok… można już założyć, jaki to będzie poziom. Full zrzynania i przepisywania, minimum badań własnych, byle szybko napisać i sporo sprzedać.

    Chociaż są wyjątki, czyli złe albo pełne felerów prace historyków uznanych, nawet znakomitych w swojej wąskiej specjalizacji, którzy wypływają na szersze wody i się podtapiają, jak np. Bernard czy Ives. To też powinny być prace na zbyt popularne tematy.

  13. Magdalena says:

    Tylko skąd zwykły laik ma wiedzieć czy to co w piszą jest prawdą czy nie? Tytuł naukowy daje autorytet, któremu powinno się móc ufać. Teraz zaś kiedy będę czytała coś o tudorach będę musiała wszystko sprawdzać.
    Cieszę się Sylwio, że postanowiłaś nagłośnić sprawę, gdyż wolę znać prawdę.

  14. Sylwia says:

    Mam nadzieję że książka się Wam spodoba :-)

  15. Melinda says:

    Aż się właczę do dyskusji – zaprzyjaźniłaś się z Anną?! Jak to jest możliwe wogóle, zaprzyjaźnić się z kobietą która zmarła pięć wieków temu?!
    Obserwując niektóre komentarze mam wrażenie że nie czytacie tego co autorka artykułu tutaj napisała. Albo czytacie i nie potraficie zrozumieć o co chodzi (nie wszyscy ale wiecie o które komentarze mi chodzi).

    • KPK says:

      No własnie! Też sądzę, że część – akurat dziwnym trafem przesadnych fanów MITYCZNEJ Anny Boleyn – nie czyta tekstów ze zrozumieniem, ale zaraz uderza w tony obronne.

      Właśnie. Jak można kogoś takiego polubić? Jak można się jednostronnie zaprzyjaźnic? Przecież nie mówimy o małych dzieciach, które nie rozumieją znaczenia słów i nie odbierają rzeczywistości … prawidłowo ;)

      A jak się o kimś pisze PROFESJONALNĄ ksiązkę, to właśnie trudno mówić o lubieniu! Ives się zakochał i mamy tego efekty – łykał każdą propagandową bzdurę, a swoje religijne wyobrażenia przenosił w odległą przeszzłość. Co to za naukowiec!?

      “na wyrywki do dziś często tworzy się zupełnie inny obraz – niestety negatywny – kobiety, która została żoną króla” – jest odwrotnie akurat. Peany pod niebo, a koleżanka AB to raczej szambo. Za klasykiem powtarzając, nie nazywajmy szamba perfumerią!

Leave a Reply

XHTML: You can use these tags: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>

*

  • Language

  • Archives

    • 2018 (2)
    • 2017 (8)
    • 2016 (7)
    • 2014 (2)
    • 2013 (9)
    • 2012 (22)
    • 2011 (70)
    • 2010 (9)
  • Newsletter

  • Facebook

  • Currently Reading

    ISBN:  9781848945371